Witajcie na moim blogu!

Witajcie pokemaniacze!

Chciałbym Was serdecznie przywitać na moim blogu o tematyce Pokemon. Planuję wstawiać tutaj różne poradniki, porady itp. dotyczące nasz...

Gdzie możecie mnie jeszcze znaleźć?

Oprócz moich własnych pomysłów, czekam także na wasze propozycje! Piszcie, co byście chcieli zobaczyć na moim blogu!

niedziela, 10 stycznia 2016

Pokemon New Kanto [Fan Fiction] #4

Dochodziło południe. Z każdą sekundą Rannis coraz bardziej myślał o zebraniu u hodowcy. Wyszedł z domu. Spoglądał na swoją matkę przez okno. Zmywała naczynia i uśmiechała się do niego. Odwrócił się i zauważył stojącego obok siebie Skylera.
- Cześć! - krzyknął tak głośno, że ludzie w mieście się popatrzyli.
- Nie musisz zawsze tak głośno wrzeszczeć.
- Po prostu mam dobry humor. W końcu idziemy na zebranie, co nie? - uśmiechnął się szeroko do Rannisa.
- Jasne. - odwrócił się od chłopca i zaczął iść w stronę posiadłości hodowcy.
Skyler był 12-letnim dzieckiem ze śnieżnobiałymi włosami. Był niezwykle niski - około 130cm wzrostu. Pod granatowymi oczami znajdował się jedwabny, biały szal. Był niezwykłym optymistą i zawsze na jego twarzy gościł szczery, gorący uśmiech.
Po drodze spotkali Kesebiiego. Szli w niewielkim tłumie, rozmawiając między sobą. Tematy między czwórką znajomych zazwyczaj dotyczyły pokemonów, a szczególnie ich obecnego celu podróży. Kiedy doszli do posiadłości, czekał już na nich mały chłopiec wzrostu Skylera. Był on wnukiem samego hodowcy. Odziedziczył po nim szmaragdowe oczy. Na głowie znajdowała się szatynowa, nieułożona czupryna.
- Dziadek czeka!
- Siemanko Green! - uśmiechnął się Skyler.
Imię nawiązywało do koloru oczu. Wszystkich zastanawiało, dlaczego ktoś nazwał tak dziecko. Nikomu to specjalnie nie przeszkadzało, ale było raczej nietypowym zjawiskiem.
W środku znajdował się spory tłok. Dzieci stały na przodzie, aby mogły dostrzec nowych trenerów. Z tyłu rozmawiali dorośli i rozmyślali, kto zostanie wybrany. Wszedł hodowca. Był średniowysokim starcem o siwych włosach z nielicznymi brązowymi włoskami. Oczy wyglądały, jak dwa węgielki. Ubrany był w długi, biały fartuch, pod którym znajdowała się czarna koszulka. Razem z nim szli Green oraz Blastoise. Nieśli pięć jajek. Na sali rozległ się szum szeptów.
- Jak to pięć jaj?
- To jest w ogóle możliwe?
- Zazwyczaj było tylko jedno. Maksymalnie dwa.
Nastał hałas. Blastoise zaryczał głośno, po czym było słychać chrząknięcie hodowcy.
- Jak zauważyliście, dzisiaj mamy aż pięć Fate Eggów. Sam jestem tym faktem zszokowany, ale powinniśmy się cieszyć, że taki zaszczyt dostąpił nasze miasto.
Jajka zostały położone na czerwonych poduszkach w szklanych gablotkach. Zaczęły migotać. Na pierwszym z nich pojawiły się lekko widoczne litery. L... i... Pojawiło się imię Liana. Na środku wystąpiła szczupła, niska 21-letnia kobieta. W jej ubiorze dominował róż. Mimo że była niezwykle piękna, to Rannis jej nienawidził. Zawsze mu dokuczała. Nie były to takie zagrywki jakie stosowała Misty. Ona w przeciwieństwie do Liany robiła to z humorem. "Różowa kobyła", jak to zwał ją Rannis, uśmiechnęła się złośliwie. Widać było po niej pogardę, którą kierowała do Saltona.
- Witam młoda damo. Gratuluję. Teraz możesz podnieść swojego Fate Egga.
Na sali rozległ się dźwięk aplauzu. Dziewczyna podniosła jajko. Przestało migotać, a imię zniknęło. Zaczęło się wiercić, a skorupka pękała. Rozległ się pisk. Należał on do Liany. Nie był on związany z przerażeniem czy strachem, a raczej z zachwytem i szczęściem. Z jajka wyszła mała czerwona czereśnia. Uśmiechała się szeroko, ale nie tak bardzo jak Liana.
- Jaki słodziak! - pisnęła ponownie.
- Nazywa się Cherubi. - oznajmił hodowca. - Chcesz go nazwać?
- W sumie, to mogłabym... ale raczej wolę zostawić Cherubi.
- Oto pokeball dla twojego pupila.
Liana wzięła do ręki czerwono-białą kulę po czym wypowiedziała "Cherubi, powrót!". Z pokeballa wyleciał cienki, czerwony promień, który dosłownie wessał pokemona do jego wnętrza.
Na kolejnym jajku zaczęło się wyświetlać kolejne imię. Nie było ono długie. Pierwszą literą było R, a ostatnią S. Rannis nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z podekscytowaniem i bijącym głośno sercem obserwował dalej. Po chwili pojawiło się imię.
- Wiedziałem, że to niemożliwe. - powiedział szeptem.
- Daj spokój, to jeszcze nie koniec. - odparł Kesebii.
Na środek wyszedł 22-letni Riss. Był on wyższy od Rannisa o kilka centymetrów. Jego rubinowe oczy idealnie pasowały do czerwonej, stojącej fryzury. Zapewne dzięki temu razem z Lianą byli parą. Kesebii i Rannis nie wiedzieli, co on widział w swojej dziewczynie. Jego ojciec był treserem pokemonów smoków, więc nic dziwnego, że został wybrany.
Poszedł do gabloty, podniósł jajko, z którego zaczął wychodzić mały stworek z trzema srebrnymi grzbietami na głowie. Był on praktycznie cały niebieski. Z ust wystawał mały ząbek, a jego wzrok przeszywał swojego trenera.
- Świetnie! Dostałem Bagona!
Hodowca wręczył mu pokeballa. Riss wycofał swego pupila i wrócił do publiczności. Ustał obok Liany i po chwili przybili sobie piątkę.
Na trzecim jajku po chwili wyświetliło się imię Kesebii. Rannis odwrócił się w stronę przyjaciela, który wytrzeszczał oczy. Podszedł bliżej. Podniósł jajo. Zza skorupki wychyliła się zielona główka. Na plecach widniała wielka bulwa.
- No no, masz dużego farta chłopcze. Jeden ze starych starterów - Bulbasaur.
Kesebii nie mógł się napatrzeć na swojego nowego towarzysza. Schował go do pokeballa otrzymanego od hodowcy i wrócił do Rannisa.
- Nareszcie!
- Brawo. - rzekł sucho.
- Co ty taki w nie w humorze?
Przez ten czas wyszedł na środek wyszedł Vind. Był on średniowysokim chłopakiem o czarnych oczach. Jego brązowe włosy sięgały do uszu. Był on raczej typem samotnika. Pewnie dlatego, że bał się wszystkiego od urodzenia. Często odwiedzał babcię, która mieszkała w Lavender Town, mimo że brzmi to paradoksalnie.
Z jajka wykluł się mały, płaski, niebieski pokemon. Miał on duże żółte oczy.
- Bronzor. Tutaj jest do niego pokeball.
Vind z powrotem wszedł w tłum. Rannis zaczął kierować się w stronę wyjścia.
- Gdzie ty idziesz? - zapytał Kesebii.
- Wychodzę. W końcu dla nas spektakl się zakończył. - wydukał.
- Przestań żartować i wracaj.
- Ale przecież nie ma po co. Tak w ogóle, to musisz się przygotować do podróży.
Nastała cisza. Wszyscy zaczęli się rozglądać.
- Jest tutaj Rannis? - powiedział głośno hodowca.
- Rannis, spójrz! - Skyler lekko szarpnął go za ramię.
Odwrócił się. Publiczność się przed nim rozstąpiła. Na migoczącym jajku było widać imię Rannis. Opadła mu szczęka. Nie mógł uwierzyć w to co właśnie widzi. Zaczął podchodzić. Ludzie zaczęli klaskać. Salton zachowywał się, jakby był w transie. Patrzył tylko na jajko. Nic więcej obecnie go nie obchodziło. Nie słyszał nawet dopingu Kesebiiego i Rissa.
Wyjął jajo z gabloty. Oglądał, jak skorupka zaczęła pękać. Wysunęły się brązowe uszy. Po chwili wyszedł mały pokemon miś.
- Teddiursa. Tutaj jest twój... - spojrzał na dziennik, który miał od początku pod pachą. - Chwila. - zaczął kartkować. - Przykro mi, ale nie ma podpisu obojga rodziców. Jest tylko matki. Wiem, że spotkało cię w przeszłości coś przykrego, ale niestety jestem zmuszony odebrać ci Teddiursę.
Rannis cofnął się kilka kroków do tyłu. Oczy zaczęły lśnić. W każdej chwili był gotów uciec, chociaż wiedział, że to bezcelowe.
- Nie mógłbyś zrobić wyjątku? - zza publiczności wyszła Misty.
- Chcesz, by Liga pozbawiła mnie stanowiska?
- Daj spokój, zbytnio się przejmujesz. - głęboko westchnęła. - Liga nie przewiduje braku rodziców. Zawsze byłeś pryncypialny, Gary.
- Ehh... No dobrze, ale jakby co, to zrzucam na ciebie.
- Tylko byś spróbował staruchu.
Rannis sobie pomyślał, że dziwnie to brzmi z ust starej Misty.
- Tutaj jest twój pokeball.
Hodowca wręczył Saltonowi czerwoną kulę, dzięki której wycofał Teddiursę.
- Podejdźcie młodzi trenerzy.
Ustali na środku po czym Gary wręczył im pokedexy.
- Dzięki temu będziecie mogli sprawdzać informacje o spotkanych gatunkach. Od dzisiaj oficjalnie jesteście trenerami pokemon. Liczę, że osiągniecie wiele sukcesów i będziecie dumnie reprezentować Cerulean City. Wasza droga właśnie się rozpoczęła!
Publiczność zaczęła klaskać. Dzieci z przodu krzyczały "powodzenia". Rannisowi błyszczały oczy. Nadal nie mógł uwierzyć, że został trenerem. Myślał, że to tylko głupie, nierealne marzenie.
Postanowił wrócić do domu skrótem. Nikt nie dotrzymywał mu towarzystwa. Całą drogę obserwował połyskującego pokeballa, którego trzymał przed sobą w lewej dłoni.
- Niebywałe... - szepnął. - To się nie dzieje naprawdę.
Z oczu zaczęły spływać łzy. Wargi drżały. Idąc, wycierał stale oczy rękawem.
Wszedł do domu. Kiedy zdejmował buty, weszła matka.
- I jak tam? Kto został wybrany?
Rannis podniósł głowę, pociągnął nosem i krzyknął.
- Teddiursa, wybieram cię!
Wysunął pokeballa przed siebie. Na środku pojawił się mały niedźwiadek. Matce poleciały łzy, a raczej cała rzeka. Zakryła usta dłonią po czym przytuliła Rannisa. Tak głośno łkała, że prawdopodobnie słyszeli ją sąsiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz